środa, 7 maja 2014

Niedarmowy darmowy, stłuczka i Holandia czyli niedzielne autostopowanie :)

Aby przeżywać autostopowe przygody, wcale nie trzeba jechać na drugi koniec kontynentu czy pakować plecaka na długą podróż po niezliczonych krajach. Dowodem na to, może być nasza ostatnia niedzielna wycieczka do Świebodzic, miasteczka położonego nieco ponad 70 km na południe od Wrocławia. Pierwsze zaskoczenie dopadło nas już na dworcu PKS, z którego zazwyczaj odjeżdżał ulubiony środek transportu wrocławskich autostopowiczów – darmowy autobus Auchan Bielany. Autobus kursuje nadal, tylko że już nie jest darmowy - kosztuje co prawda jedynie 1,50 zł, ale dla nas jest to koniec pewnego symbolu. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. 

Naszym pierwszym kierowcą był starszy pan, który wybrał się na niedzielny spacer na Ślężę. Tzn. miał taki zamiar, ale zabierając nas, stwierdził, że przecież może równie dobrze przejść się po górach Sowich i w ten sposób podrzuci nas do Świdnicy. Ta zmiana planów kosztowała naszego dobrodzieja niemało nerwów, ponieważ po drodze zaliczyliśmy stłuczkę. Naszą pierwszą w autostopowym życiorysie. Wyprzedzający z naprzeciwka samochód, nagłe hamowanie samochodu jadącego przed nami... Nasz kierowca też zdążył zahamować, niestety samochód z tyłu już nie i wkleił się w tył naszego pojazdu. Na szczęście nikomu nic się nie stało, a jadący za nami człowiek powiedział, że widział dlaczego tak zahamowaliśmy i nie miał o nic pretensji, winę biorąc na siebie. Oczywiście prawdziwy sprawca wydarzenia miał to w głębokim poważaniu i nawet się nie zatrzymał. Po dopełnieniu formalności ruszyliśmy dalej. Kierowca przepraszał nas za dodatkową dawkę adrenaliny, ale to my czuliśmy się głupio, bo przecież gdyby nie zmienił swoich planów, to do niczego by nie doszło. W Świdnicy pożegnaliśmy się i ruszyliśmy spacerkiem w stronę wylotówki w kierunku Świebodzic, gdy nagle zatrzymał się samochód, a siedząca w nim dziewczyna zawołała nas do siebie. Okazało się, że jest to para autostopowiczów i kiedy zobaczyli dwoje ludzi z kartonową tabliczką, postanowili nas zabrać, mimo, iż jeszcze nie dawaliśmy żadnych oznak „polowania” na kierowców . Świat się zmienia… Kiedyś autostopowicz łapał „okazję”. Teraz „okazja” łapie autostopowicza :D 

Z nowymi znajomymi (chociaż jak się okazało Asia i Pan kierowca chodzili do jednego liceum) pożegnaliśmy się pod wałbrzyską Palmiarnią i spacerkiem przez zamek Książ zeszliśmy do Świebodzic na obiad do mojej mamy :D Dwudaniowy obiad, spacer po lesie i nagle nadszedł czas powrotu, więc znów podreptaliśmy pod Palmiarnię, ponieważ w Świebodzicach nie za bardzo jest jakaś dobra miejscówka na łapanie stopa w kierunku Wrocławia. 

Po chwili stania z kartonową tabliczką, zabrał nas taksówkarz (poinformowaliśmy go: "-ale my nie mamy pieniędzy", miał to gdzieś) Można więc powiedzieć, że na bogato dojechaliśmy do Świdnicy.  

Tam po chwili postoju trafił nam się prawdziwy oryginał: Polak i Holender. Podróżują razem już od kilku lat. Polak ma 40 lat, a swoje podróże finansuje dzięki pracy w Holandii. 4 miesiące pracy w kraju tulipanów, pozwala mu jeździć po świecie przez pozostałą część roku. Holender natomiast jest permanentnym bezrobotnym. Podróżuje za pieniądze które otrzymuje z zasiłku. Aby go otrzymywać, musi jedynie co jakiś czas zdawać raport ze swoich poszukiwań pracy. Umawia się na rozmowy kwalifikacyjne, chodzi na spotkania, wybierając takie oferty, które z pewnością go zdyskwalifikują. W ten sposób panowie podróżują razem od 11 lat, a na liście zwiedzonych krajów mają niemal 50 krajów, m.in. Jamajkę (wielokrotnie), Mongolię, Indie, Nepal, Chiny… Poza tym mieli naprawdę oryginalne poglądy na życie, świat, wszystko dookoła, ale za dużo byłoby pisania, żebym się tu zmieścił :p Można by o tym poczytać na jego stronie internetowej, ale niestety za cholerę nie możemy sobie przypomnieć jej adresu i bardzo tego żałujemy, bo gość naprawdę niecodzienny i to bardziej niecodzienny niż większość niecodziennych :p Tak więc jednodniowy wypad autostopowy również może dostarczyć wielu wrażeń i zainspirować do czegoś nowego. Hawk!

wtorek, 3 grudnia 2013

Ciąg dalszy nastąpił :)

Przepraszam za tak długą nieobecność, ale... zebrało się dużo rzeczy, spraw, problemów codzienności i blog odszedł na drugi, a może i dalszy plan. Przeprowadzka, praca, praca, obowiązki, dom, brak motywacji, brak chęci do pisania, brak czasu, chęć do pozostawienia bloga samemu sobie, zakończenia tej przygody. Drugie ale - ten blog miał być dla nas, na przyszłość, żeby kiedyś usiąść i poczytać i przypomnieć sobie co robiliśmy, gdzie byliśmy, co przeżywaliśmy. Dlatego dzisiaj rano postanowiłam - będę kontynuować bloga, może kiedyś sobie za to podziękuję :)

Ostatni post był o początku naszej 'wycieczki' do Bośni, która skończyła się na Lazurowym Wybrzeżu. Dlaczego tak się stało i koniec końców nie włóczyliśmy się po Sarajewie, ale oglądaliśmy Porshe, Bentleye, Astony Martiny, bogactwo, przepych Monaco, wyjaśnię dzisiaj.

Drugi dzień naszego autostopowego wyjazdu rozpoczął się nad jeziorem pod Bratysławą. Całą noc męczyliśmy się i nie mogliśmy spać, bo gdzieś tam, po drugiej stronie jeziora był klub i do 5 rano serwowano nam łupanki i imprezę. A kiedy wreszcie mogliśmy usnąć, obudziła nas wichura i Kamil musiał ratować nasz namiot przed zdmuchnięciem (po co wbijać śledzie, prawda?).
Obudziliśmy się ostatecznie ok. 8, ogarnęliśmy, zjedliśmy kabanosy, zwinęliśmy majdany i ruszyliśmy na 'naszą stację benzynową', która jak się okazało, stała się bardzo 'nasza', bo spędziliśmy na niej barrrrdzo dużo czasu, nawet myśleliśmy o tym, że zostaniemy tam już na zawsze... W międzyczasie nad jeziorem zaczęli pojawiać się pierwsi plażowicze, którzy byli jedynie lekko zdziwieni naszym widokiem.

Nie wiem ile stopni było tego dnia, ale było strasznie gorąco, z nieba lał się ukrop, a my staliśmy i staliśmy, a później dalej staliśmy, przejeżdżały obok nas setki, tysiące, miliony samochodów, ale wszystkie były zapakowane po brzegi dziećmi i bagażami. Więc staliśmy dalej, pociliśmy się, umieraliśmy, marzyliśmy choćby o kolejnej stacji, z której może udałoby nam się pojechać w końcu dalej. Ale nic z tego, musieliśmy dalej stać. A później leżeliśmy w cieniu, bo nie mieliśmy już na nic siły.  Czasami tylko byliśmy zmuszeni wyrwać się z otępienia i przenieść w inne miejsce w poszukiwaniu zbawiennego cienia.  

Była niedziela, ciężarówki stały. Poszliśmy na stację na piwo, gdzie spotkaliśmy Polaków. Rozmawialiśmy dość długo aż nas polubili (no chyba!) i jeden z nich zaproponował, że jeśli nie pojedziemy do wieczora, to on może nas zabrać do Zagrzebia - ruszał ok. 22 i mieliśmy na niego czekać koło jego ciężarówki. Próbowaliśmy oczywiście łapać dalej wieczorem, ale nic z tego nie wyszło, więc przygotowaliśmy się na to, że jedziemy do Chorwacji, a stamtąd będziemy próbować przedostać się inną drogą do Bośni. 

Ale pech wisiał nad nami i nie chciał nam odpuścić - przed 22, kiedy czekaliśmy obok ciężarówek (jak na złość, nie umówiliśmy się dokładnie co i jak, bo nasz nowy znajomy poszedł z kolegą nad jeziorko i już go później nie widzieliśmy), rozpętała się wichura, a zaraz po niej nadeszła okropna burza. Wcześniej jeden facet poczęstował nas arbuzem, był bardzo miły, ale za cholerę nie mogliśmy się dogadać. Gdy zobaczył, że mokniemy i nie mamy gdzie się schować, zaprosił nas do swojej kabiny. Przeczekaliśmy u niego największą nawałnicę, ale o 22 musieliśmy wysiąść - w końcu byliśmy umówieni. Ale jak pech to pech - nasz 'kolega' jednak nie wyruszył po 22... Czekaliśmy prawie do 23, ale już wiedzieliśmy że nic z tego, że plany się zmieniły. Jak na złość znowu zaczęło padać, więc rozbiliśmy namiot i załamani poszliśmy spać.

'Rozrywką' tego wieczoru była dla nas grupa Romów (jeszcze przed deszczem i wichurą), którzy podjechali na stację swoimi vanami i jak gdyby nigdy nic, zupełnie normalna sprawa, kobiety zaczęły robić pranie. Ogromne pranie - cały jeden duży samochód zawalony był brudną bielizną.  Później wieszały to pranie na ławkach, słupach. Reszta rodziny w tym czasie bawiła się, śpiewała i piła piwo.

Następnego dnia rano, okazało się, że większość ciężarówek pojechała w trasę.  Byliśmy nieźle podłamani, już widzieliśmy nasze życie na tej stacji. Ja widziałam siebie robiącą pranie jak nasi 'znajomi' wieczór wcześniej. Kamil pewnie myślał o budowie jakiegoś schronienia, nieco mocniejszego niż nasz namiot. Ale wytrwale szukaliśmy transportu. Dzień był gorący tak jak i poprzedni, ale byliśmy zdeterminowani, chcieliśmy się stamtąd wydostać i wrócić do domu.

Wybawienie przyniosłam ja :) zauważyłam dwie polskie ciężarówki, które podjechały na stację. Podeszłam do kabiny i zapytałam czy by nas gdzieś nie podwieźli, choćby kawałek. Panowie zgodzili się i to był początek nowej przygody. Jechali do Marsylii, mieli nas wyrzucić gdzieś w okolicach Mariboru, tak żebyśmy mieli jak odbić na Bośnię. I po upływie ich przerwy, w końcu ruszyliśmy dalej - ja w jednym, a Kamil w drugim Tirze. Nigdy nie podróżowaliśmy osobno, więc na początku było trochę dziwnie, ale jak się okazało, Mario i Franz byli idealnymi kompanami do rozmowy. Do tego byli z tej samej firmy i całą drogę mogliśmy rozmawiać na ich kanale na CB radio. Mi trafił się mercedes wśród ciężarówek - Renault Magnum, najnowsza wersja, w środku wyścielona wykładziną z białej, delikatnej skóry... W ogóle - wyposażenie kabin to temat na osobnego, bardzo długiego posta.

Z 'chłopakami' przejechaliśmy granicę słowacko-węgierską i węgiersko-słoweńską. Dłuższy postój wypadł im kawałek za Mariborem. Pożegnaliśmy się z nimi i ruszyliśmy na stację, żeby kupić coś do jedzenia i łapać dalej. Spotkaliśmy jakąś Słowenkę, która powiedziała nam, że jesteśmy super, że ona jak była młoda też podróżowała w taki sposób. Ale chyba zapomniała jak to jest, bo nie zaproponowała nam podwózki... Już wtedy zdecydowaliśmy, że chyba nie ma sensu jechać do Bośni, bo straciliśmy za dużo czasu w Bratysławie... Postanowiliśmy jechać do Włoch. Równocześnie wiedzieliśmy, że jeśli nie ruszymy dalej, zawsze możemy zabrać się z Mario i Franzem. 

Fatum znowu się odezwało, nikt nas ze sobą nie zabrał. Kupiliśmy więc po piwie i poszliśmy do chłopaków. A oni od razu zaproponowali nam obiad, bo przecież nie jedliśmy nic ciepłego, bo słabo wyglądamy i potrzebujemy dokarmienia. To był chyba najśmieszniejszy obiad w naszym życiu :) Franz po 2 piwach stawał się niezwykle wesołym człowiekiem z jeszcze weselszymi pomysłami. Przygotował nam zupę, poczęstował nas świeżym, pysznym chlebem i dzięki niemu mogliśmy pójść spać z pełnymi brzuchami.

Z chłopakami związaliśmy się na trochę dłużej, przejechaliśmy z nimi kolejne dwie granice - słoweńsko-włoską i włosko-francuską. Wspólne śniadanie, wspólne piwo wieczorem po całym dniu jazdy stały się na chwilę naszym wspólnym rytuałem. Jednak nadszedł czas, kiedy postanowiliśmy się rozdzielić. Zdecydowaliśmy, że chcemy zobaczyć Lazurowe Wybrzeże, ale żeby nie tracić czasu, nie pojechaliśmy aż do Marsylii - wysiedliśmy na autostradzie zaraz przy zjeździe do Monaco. Nasza wspólna przygoda dobiegła końca...

Ale równocześnie, dla mnie i dla Kamila, rozpoczęła się właściwa przygoda :) w końcu byliśmy GDZIEŚ. Tymczasem, na murku, na który wyskoczyliśmy, znaleźliśmy niespodziankę - mapę Włoch południowych i północnych - w języku polskim :) mapa obejmowała też rejon, w którym mieliśmy zamiar chwilę pobyć, więc byliśmy trochę bardziej pozytywnie nastawieni do tego miejsca (pomimo, że nie była to nasza wymarzona Bośnia). Udało nam się bezpiecznie opuścić autostradę i zejść w miejsce, gdzie mogą przebywać piesi. Przed nami zaczęły rozpościerać się jeszcze lepsze widoki, niż te, które widzieliśmy po drodze. Było pięknie ! Schodziliśmy bardzo krętą drogą w poszukiwaniu plaży i jakiegoś taniego jedzenia. Było gorąco, znowu mieliśmy na plecach nasze ciężkie plecaki, ale byliśmy szczęśliwi, znajdowaliśmy się w końcu w innym świecie, w miejscu, które zachwycało swoim wyglądem, zapachem. Co chwilę mijały nas super mega drogie samochody i skutery - w tym miejscu chyba każdy miał skuter. Widzieliśmy też wiele samochodów 'starej daty'. Zejście w dół było potwornie długie, droga wiła się i kiedy już nam się wydawało, że to koniec - okazywało się, że nie, że jeszcze trochę... Dały nam się we znaki ślepe uliczki, z których nie dało się wyjść inaczej niż znowu serpentyną - do góry... Byliśmy już mega zmęczeni, marzyliśmy o tym, żeby w końcu gdzieś dojść, żeby znaleźć toaletę, żeby zdjąć te ciężkie plecaki, żeby nie pozabijać się ze złości.

Ale w końcu dotarliśmy - plaża nie zachwycała, była kamienista i pełna suchych glonów. Ale i tak, szczęśliwi wskoczyliśmy do cudownej wody, leżeliśmy i łapaliśmy słońce :) Niestety, wszystko do czasu, bo oczywiście fatum opuściło nas tylko na chwilę, musiało wrócić i znowu zepsuć nam ten długo oczekiwany czas - zaczęło padać, zrobiło się zimno. Postanowiliśmy więc ruszać dalej - do Monaco :)


Ciąg dalszy nastąpi :)

czwartek, 29 sierpnia 2013

EuroTrip dzień pierwszy

Trochę dużo czasu zajęło mi napisanie tego posta za co przepraszam :) jednak od razu po powrocie do Wrocławia, zaczęłam nową pracę, poza tym szukaliśmy nowego mieszkania, a później pojawiło się kilka innych spraw, które skutecznie zaprzątały moją uwagę. A Kamil jak zwykle stwierdził, że ja to zrobię lepiej. Więc w końcu robię, a raczej piszę :)

Wyruszaliśmy w sobotę rano. Oczywiście nie obyło się bez problemów, miałam zdarte od spodu stopy (nie mam pojęcia jak to się stało, ale na wszelki wypadek nie kupujcie tanich sandałów), ledwo chodziłam po mieszkaniu. Pokłóciliśmy się nawet trochę i prawie zrezygnowaliśmy z wyjazdu. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to ten wyjazd to dobry pomysł i czy wrócimy z niego razem czy osobno :P Ale wszystko się wyjaśniło, postanowiłam zaryzykować, zakleiłam stopy opatrunkami i wyruszyliśmy.
Od razu, jak tylko założyliśmy nasze plecaki, zaczęliśmy zastanawiać się, o co chodzi, dlaczego są takie ciężkie i w ogóle jak to się stało, przecież wzięliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy (tak, najbardziej przydały się bańki mydlane :).

Mieliśmy jechać do Bośni i Hercegowiny i na początek wyznaczyliśmy sobie trasę przez Katowice, do Cieszyna i później na południe, przez Czechy, Słowację i Węgry. 
Pierwsze kroki dla wrocławskiego autostopowicza, jadącego w stronę Katowic to po pierwsze PKS, niegdyś darmowy autobus do CH Auchan Bielany (od jakiegoś czasu bilet kosztuje 1,5zł), a stamtąd spacer na autostradę A4, a raczej na znajdującą się przy zjeździe z niej, stację Orlen.  Na stację można zejść jedynie zjazdem i trzeba uważać - po pierwsze na przejeżdżające dość szybko samochody, a po drugie - na Policję, która bardzo chętnie wystawia mandaty. 
Udało nam się to zrobić szybko i sprawnie, co prawda spotkaliśmy na stacji radiowóz, ale nikt się do nas na szczęście nie przyczepił.
Po drugiej stronie autostrady jest identyczna stacja i czekając na odjazd policjantów, widzieliśmy kilku autostopowiczów łapiących stopa w stronę Niemiec :) na szczęście po naszej stronie nie było żadnej konkurencji - cała stacja była nasza.

Na stacji wybraliśmy strategiczne miejsce, z którego widzieli nas zarówno kierowcy zjeżdżający ze stacji, jak i kierowcy zjeżdżający na autostradę. Staliśmy tam ok. 15 minut i w końcu złapaliśmy samochód, którym pojechaliśmy w okolice Katowic. 
O kierowcy zbyt wiele nie opowiem, bo strasznie chciało mi się spać i po prostu usnęłam, a z kierowcą rozmawiał Kamil. Z tego co wiem, to pracował w Anglii i przyjechał na wakacje do Polski. Zepsuł mu się samochód i akurat odbierał zastępczy z Wrocławia, chciał się nim pochwalić więc nas ze sobą zabrał :)

Zostaliśmy wysadzeni na stacji przed Katowicami. Byliśmy głodni, więc korzystając z okazji, że był tam McDonald's, zjedliśmy 'obiad'. Było już ok. południa, słońce prażyło i czuliśmy, że nie damy rady stać i łapać zbyt długo, bo po prostu się tam ugotujemy...
Na szczęście nie staliśmy strasznie długo, jakieś pół godziny, kiedy zauważył nas z autostrady TIR-owiec, zaczął do nas machać, mrugać światłami i trąbić. Nie wiedzieliśmy o co chodzi, myśleliśmy, że chce nas po prostu pozdrowić. Tym większe było nasze zdziwienie, kiedy zaczął hamować - na autostradzie :) Dodam tylko, że bieganie z kontuzją stóp, z ciężkim plecakiem i w ok. 40 stopniowym upale może skutkować zgubieniem ulubionych okularów przeciwsłonecznych.

Okazało się, że zabrał nas doświadczony autostopowiczo-zabieracz :) opowiadał nam, że jeździ często do Barcelony, zabiera ze sobą ludzi, którzy czasami specjalnie się z nim umawiają, śpią nawet u niego w kabinie i generalnie wakacje na 102 :) Wysadził nas przy zjeździe z autostrady, który łączył się z drogą ekspresową, czyli mieliśmy dość kiepskie miejsce, brak zatoczki, gdzie samochód mógłby zjechać, samochody, które jechały raczej szybko (zbyt szybko) i świadomość, że gdyby na horyzoncie pojawiła się Policja, to dostalibyśmy bardzo wysoki mandat... 
Ale po chwili zatrzymał się Kamil, wielbiciel gry Plemiona, który akurat jechał na jakieś spotkanie fanów tej gry. Oczywiście również były autostopowicz :) 
Swoją drogą, bardzo często, kiedy pytamy kierowców, dlaczego się zatrzymali, mówią, że: (1) sami kiedyś jeździli autostopem, (2) widzą nasze plecaki, karimaty, więc pewnie jesteśmy podróżnikami, (3) dredy Kamila, (4) dobrze wyglądamy wizualnie (chyba chodzi o to, że jesteśmy ładni).
Na jednej ze stacji kupiłam sobie okulary i całe szczęście, bo później takie same okulary widziałam we Włoszech i we Francji i kosztowały tyle samo, ale oczywiście w Euro...
Po drodze widzieliśmy kolejnych autostopowiczów, tym razem zmierzających do Budapesztu.
Wysiedliśmy w miejscu ze zdjęcia poniżej, skąd zabrały nas dwie kobiety: mama z córką. Swoją drogą, kobiety zatrzymują się bardzo rzadko, chyba, że kiedyś same jeździły autostopem :) Za bardzo nie znały drogi, GPS niemal wyprowadził nas w środek niczego i trochę błądziliśmy. A w efekcie tych pomyłek, znaleźliśmy się co prawda na dobrej drodze do Cieszyna, ale na tej rzadziej uczęszczanej, z gorszą nawierzchnią...

Ale na szczęście znowu nie staliśmy długo - po 15 minutach jechaliśmy dalej - do Cieszyna. Kierowca nie jechał co prawda na granicę, ale postanowił, że nadrobi drogę, żebyśmy nie błądzili po mieście. Dzięki niemu, ok. 17:30 przekroczyliśmy granicę polsko-czeską :)

Jakieś 40 minut później jechaliśmy już w stronę Bratysławy :) Znowu TIRem. Dużo plusów ale też dużo minusów. Po pierwsze - TIR jedzie max. 90 km/h. Po drugie, w środku nie może być więcej osób niż kierowca i jeden pasażer. Oczywiście, są kierowcy, którzy zabierają pary autostopowiczów. Nas też zabierają :) ale jedna osoba musi się zawsze chować, bo jeśli ktoś zauważy nadprogramową osobę w kabinie, to koniec - wysoki mandat i problemu nie mamy my, ale kierowca. Dlatego zawsze jest tak, że Kamil siedzi sobie wygodnie w fotelu pasażera, a ja chowam się na podłodze (a w plecy wbijają mi się jakieś metalowe elementy łóżka) albo na łóżku z tyłu...
Na stacji przed Bratysławą wylądowaliśmy ok. 22:30. Kierowca powiedział nam, że niedaleko niej jest jezioro Zlaté piesky z plażą. Dla nas była to dobra opcja, po gorącym dniu potrzebowaliśmy kąpieli, żeby na drugi dzień nie odstraszać kierowców. Droga nad jezioro biegła oczywiście przez autostradę, musieliśmy też znaleźć drzwi na drugą stronę. Pamiętajcie - jeśli będziecie przechodzić przez drzwi na autostradzie albo jakiejś innej drodze, przy której są ekrany akustyczne - zawsze sprawdzajcie, czy z drugiej strony jest klamka. My sprawdziliśmy to po fakcie, kiedy drzwi się za nami zatrzasnęły i nijak nie dało się ich otworzyć... Zawsze lepiej profilaktycznie zablokować drzwi jakimś kamieniem :)
Gdy doszliśmy nad jezioro (nocą, przez pole kukurydzy!), okazało się, że jest to coś w rodzaju wielkiego śmietniska Bratysławy (raczej nieoficjalnego). Ciężko było nam znaleźć miejsce pod namiot, w którym nie byłoby dziwnych przedmiotów, odpadów higienicznych, worków, puszek, butelek... Ale zmęczeni po całym dniu, wybraliśmy w miarę bezpieczną miejscówkę, rozbiliśmy namiot, wykąpaliśmy się w jeziorze (o dziwo, woda była przejrzysta, czysta, ciepła i bardzo przyjemna), zjedliśmy pyszną kolację składającą się z naszych polskich kabanosów i poszliśmy spać.


Wkrótce ciąg dalszy :)

piątek, 2 sierpnia 2013

Pakowanie na wyjazd autostopowy :)

Jutro wyjeżdżamy na wakacje :) niestety tylko na 10 dni. Niestety, bo planowaliśmy 3-tygodniowy trip po Bałkanach. Kamil nawet złożył wymówienie w pracy, bo nie chcieli dać mu urlopu. Ale szefowie w końcu zrozumieli swój błąd i zaproponowali mu tydzień urlopu plus inne profity :) czasami warto zaryzykować. Wracamy w poniedziałek 12 sierpnia.

Nigdy nie tworzę listy tego, co mam zabrać na wyjazd, ale tym razem zrobiłam mały wyjątek. Postanowiłam spisać wszystkie rzeczy, jakie powinnam ze sobą zabrać.
 
Kamil poszedł w moje ślady i też zrobił swoją listę. Poniżej wklejam obie - możecie sobie porównać, co bierze na wyjazd autostopowy dziewczyna, a co zabiera chłopak :)

LISTA JOANNY:
1. prostownica do włosów
2. kurtka
3. bluza w kropki
4. szorty x2
5. sukienka (?)
6. spodnie długie
7. legginsy w kwiatki
8. koszula
9. koszulki x5
10. kosmetyki: szampon, odżywka, żel pod prysznic, balsam do ciała, golarka, odżywka do włosów, dezodorant; pasta do zębów i szczoteczka
11. krem do twarzy, krem z filtrem, puder, kredka, korektor, pędzel,
12. kapelusz
13. okulary
14. chusteczki nawilżone (duuuuużo)
15.ręcznik
16. bielizna x5
17. ubezpieczenie
18. dokumenty - dowód, legitymacja, paszport
19. pieniądze
20. niezbędnik, kubek, czołówka, ładowarka do telefonu, ładowarka do aparatu
21. papier toaletowy
22. śpiwór i karimata
23.  pieprz/sól
24. lusterko
25. żel antybakteryjny do rąk
26. chusteczki higieniczne
27. mapa europy, mapa Bośni 
28. uzupełnić apteczkę Kamila
29. kartki pamiątkowe dla kierowców
30. strój kąpielowy
31. gumki do włosów i wsuwki
32. trampki (na nogi) i sandały (do plecaka) 


LISTA KAMILA:
1. Apteczka - plastry, bandaż, bandaż elastyczny, NRC, nożyczki, rękawiczki, leko
2. kosmetyczka - pasta do zębów, szczota do zębów, żel pod prysznic, krem z filtrem 50, chusteczki, chusteczki nawilżone
3. PAPIER TOALETOWY !!!
4. majty x4
5. koszulki x4
6. coś na głowę
7. bluza
8. spodenki
9. spodnie
10. sandały
11. okulary przeciwsłoneczne
12. ręcznik
13. elektro: aparat, ładowarka do aparatu, ładowarka do telefonu, czołówka, zapasowe baterie
14. karimata/mata
15. śpiwór
16. repsznur
17. markery
18. kartony
19. niezbędnik
20. kubek
21. zapalniczka
22. ubezpieczenie
23. namiot
24. pieniądze 
25. jedzenie: zupki chińskie, kabanosy

rzeczy których nie biorę i będę tego żałował: 
1. kurtka
2. buty


oczywiście pakujemy się w plecaki :P

:) może komuś się przyda. Udanych wakacji i powodzenia przy pakowaniu! :)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Tanie podróżowanie - jak skutecznie obniżyć koszty :)


Wśród wielu ludzi panuje przekonanie, że podróżowanie jest drogie. 
Kiedy mówię znajomym, że  jedziemy na wakacje tu i tam na tyle i tyle czasu, otwierają szeroko oczy i mówią "takim to dobrze, gdybym miał/a tyle pieniędzy, to też bym pojechał/a". Mina im rzednie, kiedy mówię, że bierzemy ze sobą nie więcej niż 500 zł i bez problemu wystarczy nam to na 3-tygodniowy wyjazd, a pewnie - tak jak zwykle - jeszcze jakaś część tych pieniędzy wróci z nami do Polski.

Jak to jest możliwe? Poniżej kilka porad, jak obniżyć koszty wyjazdu.

1. WYJAZD ZORGANIZOWANY Z BIUREM PODRÓŻY
Wystarczy popatrzeć na oferty biur podróży na długo przed sezonem, w sezonie i na tzw. oferty last minute. Różnice w oferowanych cenach są bardzo duże, sięgają nawet 1000 zł, a nierzadko dużo więcej. Warto poczekać z decyzją o wyjeździe, spakować walizkę i spokojnie czekać, aż pojawi się oferta. Kiedyś, korzystałam z takich ofert z moją siostrą i dzięki temu zwiedziłyśmy cały Egipt i całą Turcję, spałyśmy w 5* hotelach, poznawałyśmy kulturę tych krajów i cieszyłyśmy się drinkami i pysznym jedzeniem. 
Wiadomo, jest tutaj dość duży minus - nigdy nie wiemy, czy znajdzie się dla nas odpowiednia oferta. Czasami jednak warto zaryzykować i zaoszczędzić dzięki temu pieniądze np. na kolejny wyjazd :)
Dużym plusem dla wielu osób, wyjeżdżających na zorganizowane wakacje to właśnie to, że są one zorganizowane - o nic nie musimy się martwić, mamy zapewniony dojazd, wyżywienie, atrakcje, wycieczki krajoznawcze oraz opiekę rezydenta.  


2.  WYJAZD ZORGANIZOWANY SAMODZIELNIE
Pomimo kilku plusów, jakie mają wyjazdy z biurami podróży, my jesteśmy zwolennikami wyjazdów organizowanych przez nas, samodzielnie. Lubimy spędzać czas poszukując mapy, przewodniki, czy poszukiwanie informacji o danym kraju na forach internetowych - przede wszystkim tych skierowanych do ludzi takich jak my - do osób podróżujących autostopem. Nigdy nie planujemy wszystkiego dokładnie, nasze wyjazdy nigdy nie są dopięte na ostatni guzik :) zawsze mamy bardzo duży margines na możliwość zmiany trasy. I co najważniejsze - takie wyjazdy kosztują naprawdę niewiele.

Jeśli organizujemy swój wyjazd samodzielnie - mamy wiele możliwości, każdy może znaleźć coś dla siebie.

2a. ŚRODEK TRANSPORTU
Jest chyba najbardziej istotną kwestią - przecież jakoś musimy dojechać do miejsca docelowego :)

Zazwyczaj najwięcej płacimy właśnie za transport. Międzynarodowe pociągi, autobusy kosztują zazwyczaj dużo. Jednak nie zawsze tak musi być. Przewoźnicy często proponują promocje, a my dzięki nim możemy sporo zaoszczędzić. 
Jeśli chcemy obniżyć koszty transportu, zawsze szukamy najtańszej oferty. W jednym kraju bardziej opłaca się skorzystać z oferty autobusów, w innym tańsze są pociągi, a w jeszcze innym, najtańszym środkiem transportu jest samolot. Przed wyjazdem warto sprawdzić ceny poszczególnych przewoźników, przeczytać opinie osób, które już podróżowały po tym kraju - wszelkie informacje będą nam pomocne i na miejscu nie będziemy tracić czasu na porównywanie cen i ofert. 
Czasami dla tańszego przejazdu musimy zrezygnować z udogodnień, pojechać pojazdem o niższym standardzie i oferującym mniejszy komfort. Czasami jednak warto jest się przemęczyć, a za zaoszczędzone pieniądze kupić jakiś lokalny przysmak albo odwiedzić ciekawe muzeum, na które w innym przypadku nie mielibyśmy pieniędzy. 
W Polsce, jak i w innych krajach mamy do wyboru wiele linii lotniczych - Ameryki na odkryłam. Wiele z nich nazywa się tanimi liniami lotniczymi - i tak jak wskazuje na to ich nazwa - są one tanie i za często symboliczną kwotę możemy w krótkim czasie dotrzeć do innego kraju. Bilet za 30 zł w obie strony do Norwegii? Albo ostatnia oferta WizzAir i 64 zł do Paryża i z powrotem? Tak, to wszystko jest możliwe. Ryanair, WizzAi,  easyJet, Germanwings czy Norwegian - warto zainteresować się ich ofertami i przeglądać ich strony internetowe. Warto zapoznać się również ze stronami, które zajmują się wyszukiwaniem tanich ofert, szczególnie przyda nam się Fly4Free :) Duży minus w przypadku takich tanich ofert to przede wszystkim to, że szybko one znikają - jest wiele osób takich jak my, które szukają taniego lotu. Dobra oferta szybko może uciec nam sprzed nosa. 



W wielu krajach działa bardzo dobrze sieć oferowanych przejazdów typu carpooling - umawiamy się przez Internet z kimś, kto jedzie w tą samą stronę co my, dzielimy się kosztami paliwa i jedziemy :)

Inny środek transportu to oczywiście rower :) znamy wielu podróżników, którzy objechali na nim niemal cały świat. Robb Maciąg z żoną Anią czy Piotr Strzeżysz to nasi wielcy idole. Jednak w tym przypadku musimy trochę zainwestować w sprzęt - dobry rower, sakwy, kask, części do roweru. Jednak podróżując w taki sposób jesteśmy niezależni od rozkładów jazdy i innych osób - jesteśmy panami naszych losów, jedziemy tam gdzie chcemy i właściwie nic nas nie ogranicza. Nie wydajemy żadnych pieniędzy na transport, śpimy zazwyczaj w namiocie albo w tanich hostelach, gotujemy samodzielnie na kuchence.

Chyba jedynym, właściwie całkowicie darmowym środkiem do podróżowania jest autostop. Można nim dojechać niemal wszędzie, spotkać ciekawych ludzi, dzięki nim poznać miejsca, o których, podróżując w inny sposób, prawdopodobnie byśmy nie usłyszeli. Wystarczy stanąć przy drodze i wyciągnąć kciuk :)

Jeszcze inna możliwość, o której warto wspomnieć, to Relocation deals - transport samochodu jako ktoś w rodzaju kuriera, np. w Australii z jednego miejsca w inne - za pieniądze. Idziemy do biura, które oferuje takie przejazdy, zobowiązujemy się, że dowieziemy samochód pod podany adres do określonego dnia i voila! Zazwyczaj też otrzymujemy pieniądze na paliwo. Dzięki temu możemy zjechać cały kraj właściwie za darmo, obrać trasę korzystniejszą dla  nas i zobaczyć dużo więcej niż z okna autobusu :) więcej na ten temat znajdziecie w tym artykule.

2b. NOCLEGI
Wiele osób nie wyobraża sobie urlopu bez hotelu 5*, wygodnego łóżka i jacuzzi w łazience. 
Jednak są osoby, których nie stać na takie luksusy, są też i tacy, którzy takich luksusów nie potrzebują. 
Jest wiele sposobów na to, aby nie płacić albo płacić niewiele za nocleg.

- namiot - kupujemy namiot i mamy nasz własny, kulkugwiazdkowy hotel :) jest zawsze przy nas, więc możemy go rozłożyć kiedy tego potrzebujemy. Oczywiście, czasami musimy spędzić trochę czasu, żeby znaleźć odpowiednie miejsce na jego postawienie. Ale dzięki niemu mamy pewną niezależność, nie musimy obawiać się, że nie dotrzemy do miasta przed zmrokiem i będziemy spać w lesie bez dachu nad głową. Zawsze jednak powinniśmy pamiętać o tym, żeby miejsce w którym śpimy dało nam jakiekolwiek bezpieczeństwo - lepiej rozbić się w mało widocznym miejscu, tam gdzie wzrok nie sięga, raczej z dala od zabudowań, najlepiej w okolicy jakichś krzaków lub innej osłony. Pamiętajmy też o tym, zgodnie z naszym polskim przysłowiem, że jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz - unikamy nierównego terenu, kamieni, gałęzi. Karimata lub mata samopompująca, śpiwór i możemy czuć się jak w najlepszym hotelu pod tysiącami gwiazd :)

- CouchSurfing - pewien mężczyzna znalazł tani lot do Islandii, postanowił również znaleźć tam tani nocleg. Napisał maile do 1,5 tys. przypadkowych studentów i po  niedługim czasie dostał 50 odpowiedzi, od ludzi, którzy go do siebie zapraszali. W drodze powrotnej do Bostonu student  wymyślił całą koncepcje couchsurfingu - portalu dla osób, które oferują swoje kanapy, swoje towarzystwo i możliwość poznania miasta czy innej kultury :) W marcu tego roku na stronie zalogowanych było ponad 6 mld profilów członków z ponad 100 tys. miast na świecie - to olbrzymia sieć kontaktów. Gdziekolwiek jedziemy, możemy zapytać, czy ktoś mógłby nam zaoferować swoją kanapę czy kawałek podłogi. Dzięki temu możemy bliżej, z pierwszej ręki, poznać życie w jakimś kraju, możemy zostać oprowadzeni po mieście, a przy okazji możemy zapoznać naszych hostów z naszymi tradycjami, kulturą, historią. 
Zawsze pownniśmy pomyśleć o jakimś podziekowaniu dla naszego hosta - przyjął nas pod swój dach, spędził z nami czas - ugotujmy mu obiad, pomóżmy mu w pieleniu ogródka czy zostawmy mu jakiś upominek - na pewno będzie nas miło wspominał. Bo CouchSurfing to nie tylko darmowe noclegi :) 
Oprócz CS, istnieją też takie portale jak HospitalityClub, czy WarmShowers - ten drugi to portal dla osób podróżujących rowerami.

- Hostele, schroniska - są tańsze niż hotele i znajdziemy je w każdym większym mieście, najczęściej w okolicach dworców pkp/pks. Różnią się między sobą standardem i ceną i każdy może znaleźć coś dla siebie.

- Wynajęcie pokoju/ mieszkania - jeśli chcemy zatrzymać się w jakimś miejscu na dłużej, warto rozważyć taką opcję, często będzie to o wiele tańsze niż spanie nawet w najtńszych hotelach.

- housecarers.com lub happyhousesitters.com.au – portale, dzięki którym możemy wynająć mieszkanie za darmo - w zamian za zaopiekowanie się dobytkiem, psem czy kotem, kiedy właściciele akurat są w podróży. Rejestrujemy się na stronie, tworzymy swój profil i szukamy odpowiedniej dla nas oferty. 

2c. JEDZENIE
Zawsze zabieramy coś ze sobą, choćby zupki chińskie, pasztety czy inne konserwy. Przydają się szczególnie w pierwszych dniach podróży. Jednak nie ma sensu zabierać dużych zapasów jedzenia. Po pierwsze jedzenie może się zepsuć - wysokie temperatury czy ścisk w plecaku może je skutecznie uszkodzić. Po drugie - po kilku dniach pasztetu na zmianę z zupką chińską człowiek ma dość... Po trzecie i najważniejsze - chyba nie po to jedziemy do innego kraju, żeby codziennie z uporem zajadać się sztucznymi zupkami. Warto poznać smaki danego kraju. Często ceny są tam niższe niż u nas, więc tym bardziej warto zainteresować się lokalną kuchnią. Możemy odejść od centrum, gdzie jest najdrożej i poszukać tańszego lokalu - i nie znaczy to, że przez to gorszego. Warto też dowiedzieć się, jakie są w danym kraju tanie dyskonty/supermarkety typu nasza Biedronka. Pomocny będzie też palnik i garnek - zawsze będziemy mogli coś upichcić, choćby zwykły makaron z sosem ze słoika albo herbatę do śniadania :)

2d. ZNIŻKI
Przed wyjazdem warto sprawdzić, jakie zniżki są honorowane w kraju, do którego jedziemy. Dzięki temu możemy dużo zaoszczędzić, np. wtedy gdy mamy ubezpiecznie EURO 26, ISIC,  legitymację studencką czy też mamy mniej niż 26 lat i niektóre miejsca możemy zwiedzać za darmo (tak jest np. w Paryżu). 

2e. SPRZĘT
Jeżeli wyjeżdżamy często i/lub na długo, warto zainwestować w sprzęt, jaki posiadamy. Porządny, wygodny plecak z dobrym systemem nośnym będzie dużym plusem, jeśli często przemierzamy z nim wiele kilometrów na nogach. Buty, które nas nie obcierają, oddychające ubrania.
Czasami lepiej jest wydać raz większą sumę na sprzęt niż co chwilę wymieniać swój tani na nowy.
Jeżeli chodzi o takie rzeczy jak aparaty fotograficzne czy najnowsze super-wypasione telefony, lepiej nie szpanować nimi na prawo i lewo. Okazja czyni złodzieja, lepiej nie obnosić się z tym co mamy. Znanym sposobem na ochronę dobrego aparatu przed kradzieżą jest obklejenie go taśmą klejącą :) podobno skutecznie odstrasza złodziei.

2f. INTERNET
Internet, dla nas właściwe już norma,  w wielu miejscach na świecie nadal jest mało dostępny lub po prostu zbyt drogi jak na nasze kieszenie. Jednak i na to są sposoby. W wielu miejscach na świecie znajdziemy 'restauracje' McDonald's, biblioteki publiczne czy też publiczne hot spoty. Jeśli śpimy w hotelu lub hostelu, też nie powinno być problemu z dostępem do sieci. Dostęp do Internetu mogą też mieć CouchSurferzy. Oczywiście wszystkie te miejsca nie są normą wszędzie - możemy znaleźć się w miejscu na końcu świata, gdzie w żaden sposób nie będziemy mogli skorzystać z Internetu.