Trochę dużo czasu zajęło mi napisanie tego posta za co przepraszam :) jednak od razu po powrocie do Wrocławia, zaczęłam nową pracę, poza tym szukaliśmy nowego mieszkania, a później pojawiło się kilka innych spraw, które skutecznie zaprzątały moją uwagę. A Kamil jak zwykle stwierdził, że ja to zrobię lepiej. Więc w końcu robię, a raczej piszę :)
Wyruszaliśmy w sobotę rano. Oczywiście nie obyło się bez problemów, miałam zdarte od spodu stopy (nie mam pojęcia jak to się stało, ale na wszelki wypadek nie kupujcie tanich sandałów), ledwo chodziłam po mieszkaniu. Pokłóciliśmy się nawet trochę i prawie zrezygnowaliśmy z wyjazdu. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to ten wyjazd to dobry pomysł i czy wrócimy z niego razem czy osobno :P Ale wszystko się wyjaśniło, postanowiłam zaryzykować, zakleiłam stopy opatrunkami i wyruszyliśmy.
Od razu, jak tylko założyliśmy nasze plecaki, zaczęliśmy zastanawiać się, o co chodzi, dlaczego są takie ciężkie i w ogóle jak to się stało, przecież wzięliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy (tak, najbardziej przydały się bańki mydlane :).
Mieliśmy
jechać do Bośni i Hercegowiny i na początek wyznaczyliśmy sobie trasę
przez Katowice, do Cieszyna i później na południe, przez Czechy,
Słowację i Węgry.
Pierwsze
kroki dla wrocławskiego autostopowicza, jadącego w stronę Katowic to po
pierwsze PKS, niegdyś darmowy autobus do CH Auchan Bielany (od jakiegoś czasu bilet kosztuje 1,5zł), a stamtąd
spacer na autostradę A4, a raczej na znajdującą się przy zjeździe z
niej, stację Orlen. Na stację można zejść jedynie zjazdem i trzeba uważać - po pierwsze na przejeżdżające dość szybko samochody, a po drugie - na Policję, która bardzo chętnie wystawia mandaty.
Udało nam się to zrobić szybko i sprawnie, co prawda spotkaliśmy na stacji radiowóz, ale nikt się do nas na szczęście nie przyczepił.
Po drugiej stronie autostrady jest identyczna stacja i czekając na odjazd policjantów, widzieliśmy kilku autostopowiczów łapiących stopa w stronę Niemiec :) na szczęście po naszej stronie nie było żadnej konkurencji - cała stacja była nasza.
Na stacji wybraliśmy strategiczne miejsce, z którego widzieli nas zarówno kierowcy zjeżdżający ze stacji, jak i kierowcy zjeżdżający na autostradę. Staliśmy tam ok. 15 minut i w końcu złapaliśmy samochód, którym pojechaliśmy w okolice Katowic.
O kierowcy zbyt wiele nie opowiem, bo strasznie chciało mi się spać i po prostu usnęłam, a z kierowcą rozmawiał Kamil. Z tego co wiem, to pracował w Anglii i przyjechał na wakacje do Polski. Zepsuł mu się samochód i akurat odbierał zastępczy z Wrocławia, chciał się nim pochwalić więc nas ze sobą zabrał :)
Zostaliśmy wysadzeni na stacji przed Katowicami. Byliśmy głodni, więc korzystając z okazji, że był tam McDonald's, zjedliśmy 'obiad'. Było już ok. południa, słońce prażyło i czuliśmy, że nie damy rady stać i łapać zbyt długo, bo po prostu się tam ugotujemy...
Na szczęście nie staliśmy strasznie długo, jakieś pół godziny, kiedy zauważył nas z autostrady TIR-owiec, zaczął do nas machać, mrugać światłami i trąbić. Nie wiedzieliśmy o co chodzi, myśleliśmy, że chce nas po prostu pozdrowić. Tym większe było nasze zdziwienie, kiedy zaczął hamować - na autostradzie :) Dodam tylko, że bieganie z kontuzją stóp, z ciężkim plecakiem i w ok. 40 stopniowym upale może skutkować zgubieniem ulubionych okularów przeciwsłonecznych.
Okazało się, że zabrał nas doświadczony autostopowiczo-zabieracz :) opowiadał nam, że jeździ często do Barcelony, zabiera ze sobą ludzi, którzy czasami specjalnie się z nim umawiają, śpią nawet u niego w kabinie i generalnie wakacje na 102 :) Wysadził nas przy zjeździe z autostrady, który łączył się z drogą ekspresową, czyli mieliśmy dość kiepskie miejsce, brak zatoczki, gdzie samochód mógłby zjechać, samochody, które jechały raczej szybko (zbyt szybko) i świadomość, że gdyby na horyzoncie pojawiła się Policja, to dostalibyśmy bardzo wysoki mandat...
Ale po chwili zatrzymał się Kamil, wielbiciel gry Plemiona, który akurat jechał na jakieś spotkanie fanów tej gry. Oczywiście również były autostopowicz :)
Swoją drogą, bardzo często, kiedy pytamy kierowców, dlaczego się zatrzymali, mówią, że: (1) sami kiedyś jeździli autostopem, (2) widzą nasze plecaki, karimaty, więc pewnie jesteśmy podróżnikami, (3) dredy Kamila, (4) dobrze wyglądamy wizualnie (chyba chodzi o to, że jesteśmy ładni).
Swoją drogą, bardzo często, kiedy pytamy kierowców, dlaczego się zatrzymali, mówią, że: (1) sami kiedyś jeździli autostopem, (2) widzą nasze plecaki, karimaty, więc pewnie jesteśmy podróżnikami, (3) dredy Kamila, (4) dobrze wyglądamy wizualnie (chyba chodzi o to, że jesteśmy ładni).
Na jednej ze stacji kupiłam sobie okulary i całe szczęście, bo później takie same okulary widziałam we Włoszech i we Francji i kosztowały tyle samo, ale oczywiście w Euro...
Po drodze widzieliśmy kolejnych autostopowiczów, tym razem zmierzających do Budapesztu.
Wysiedliśmy w miejscu ze zdjęcia poniżej, skąd zabrały nas dwie kobiety: mama z córką. Swoją drogą, kobiety zatrzymują się bardzo rzadko, chyba, że kiedyś same jeździły autostopem :) Za bardzo nie znały drogi, GPS niemal wyprowadził nas w środek niczego i trochę błądziliśmy. A w efekcie tych pomyłek, znaleźliśmy się co prawda na dobrej drodze do Cieszyna, ale na tej rzadziej uczęszczanej, z gorszą nawierzchnią...
Ale na szczęście znowu nie staliśmy długo - po 15 minutach jechaliśmy dalej - do Cieszyna. Kierowca nie jechał co prawda na granicę, ale postanowił, że nadrobi drogę, żebyśmy nie błądzili po mieście. Dzięki niemu, ok. 17:30 przekroczyliśmy granicę polsko-czeską :)
Jakieś 40 minut później jechaliśmy już w stronę Bratysławy :) Znowu TIRem. Dużo plusów ale też dużo minusów. Po pierwsze - TIR jedzie max. 90 km/h. Po drugie, w środku nie może być więcej osób niż kierowca i jeden pasażer. Oczywiście, są kierowcy, którzy zabierają pary autostopowiczów. Nas też zabierają :) ale jedna osoba musi się zawsze chować, bo jeśli ktoś zauważy nadprogramową osobę w kabinie, to koniec - wysoki mandat i problemu nie mamy my, ale kierowca. Dlatego zawsze jest tak, że Kamil siedzi sobie wygodnie w fotelu pasażera, a ja chowam się na podłodze (a w plecy wbijają mi się jakieś metalowe elementy łóżka) albo na łóżku z tyłu...
Na stacji przed Bratysławą wylądowaliśmy ok. 22:30. Kierowca powiedział nam, że niedaleko niej jest jezioro Zlaté piesky z plażą. Dla nas była to dobra opcja, po gorącym dniu potrzebowaliśmy kąpieli, żeby na drugi dzień nie odstraszać kierowców. Droga nad jezioro biegła oczywiście przez autostradę, musieliśmy też znaleźć drzwi na drugą stronę. Pamiętajcie - jeśli będziecie przechodzić przez drzwi na autostradzie albo jakiejś innej drodze, przy której są ekrany akustyczne - zawsze sprawdzajcie, czy z drugiej strony jest klamka. My sprawdziliśmy to po fakcie, kiedy drzwi się za nami zatrzasnęły i nijak nie dało się ich otworzyć... Zawsze lepiej profilaktycznie zablokować drzwi jakimś kamieniem :)
Gdy doszliśmy nad jezioro (nocą, przez pole kukurydzy!), okazało się, że jest to coś w rodzaju wielkiego śmietniska Bratysławy (raczej nieoficjalnego). Ciężko było nam znaleźć miejsce pod namiot, w którym nie byłoby dziwnych przedmiotów, odpadów higienicznych, worków, puszek, butelek... Ale zmęczeni po całym dniu, wybraliśmy w miarę bezpieczną miejscówkę, rozbiliśmy namiot, wykąpaliśmy się w jeziorze (o dziwo, woda była przejrzysta, czysta, ciepła i bardzo przyjemna), zjedliśmy pyszną kolację składającą się z naszych polskich kabanosów i poszliśmy spać.
Wkrótce ciąg dalszy :)